Marzenia są po to, aby je spełniać
Pierwsze wrażenie robi się tylko raz. Kiedy kilka lat temu właściciel San Medical Spa wyszedł na poranny spacer po dzielnicy uzdrowiskowej w Kołobrzegu, nie przypuszczał, że do wieczora zostanie właścicielem… ruin dawnego sanatorium Słoneczko. To był impuls, prawdziwe olśnienie. Na temat tego wyjątkowego przedsięwzięcia rozmawialiśmy z Bronisławem Furmankiem, właścicielem wymarzonej przez siebie inwestycji – Bivalvi.

Magda Zawadzka i Bronisław Furmanek
Przy Rafińskiego 8 w centrum Kołobrzegu stoi budynek, którego przeszłość w subtelny sposób oddaje pole do popisu teraźniejszości. To Bivalvi – butikowa inwestycja, która zdecydowanie różni się od innych apartamentowców, których tak dużo w nadmorskim kurorcie. To osobista historia właściciela, odwaga architekta, uważność i wyczucie stylu architektki wnętrz oraz wizja stworzenia miejsca innego niż wszystkie.
Impuls, który zmienił wszystko
– Od 10 lat byłem już właścicielem San Medical Spa w Kołobrzegu, ale codzienne obowiązki i dojazdy ze Szczecina nie pozwalały mi wcześniej na dokładne odkrywanie tej zabytkowej części dzielnicy uzdrowiskowej. Tym większe było moje zdumienie, gdy zobaczyłem, że w tak prestiżowej lokalizacji stoją takie zaniedbane budynki [w centrum miasta – przyp. red.]! To obudziło moje instynkty estety jak i przedsiębiorcy. Miejsce to też przemówiło do mnie, uzmysławiło mi, że to może być mój azyl, mój port docelowy – mówi Pan Bronisław.
Właśnie wtedy podjęta została decyzja. Gdy okazało się, że remont budynku nie wchodzi w grę, właściciel zaprosił do współpracy architekta Miłosza Raczyńskiego z pracowni Mellon Architekci.
– Pan Miłosz zaprojektował wcześniej mój dom w Szczecinie. Teraz, po uzgodnieniach z Konserwatorem Zabytków – stworzyliśmy Bivalvi. Jeżeli jest w tym końcowym efekcie coś ode mnie, to może mój zachwyt klasycyzmem berlińskim. To neotradycyjny styl, który rozwinął się w Niemczech po upadku Muru Berlińskiego. Stare, ale nowe! I takie jest Bivalvi. Wychowywałem się w drewnianym domu na podkieleckiej wsi i wprowadzając się do Bivalvi wracam do korzeni! To jest właśnie istota tego miejsca – absolutna cisza i spokój w centrum największego polskiego uzdrowiska, gdzie tylko minuta spaceru kończy się na szerokiej plaży! Śmieję się często i mówię, że pianie kogutów zamieniłem na śpiew mew, ale wystarczy zamknąć okna i nic, absolutnie nic nie słychać. Z reguły w mieście to niemożliwe, lecz w Bivalvi to standard – zaznacza właściciel Bivalvi Bronisław Furmanek.




